Po wyjściu z samochodu policzono nas, ustawiono w rzędzie i ponownie przeliczono. Potem wybrano spośród nas ośmiu (tych, którzy nie potrafili dość energicznie kopać). Ludzie ci, milcząc i z opuszczonymi głowami, wyszli z szeregu.
[...] Cały teren obstawiony był przez żandarmów z karabinami maszynowymi, las naszpikowany patrolami żandarmerii. Żandarmów wzywano do nieustannej czujności. Ósemka wydzielonych pracowała w dole, około 20 kroków od nas. Jeden z nich, 19-letni Mechł Wilczyński z Izbicy, odezwał się do mnie: „Żegnaj, obyście pozostali przy życiu. My umieramy, ale wy spróbujcie wydostać się z tego piekła”. Inni milczeli, dobiegały tylko ich westchnienia.
Po dwóch godzinach przyjechało pierwsze auto z Cyganami. Stwierdzam stanowczo, że egzekucje dokonywane były w samym lesie. Samochód gazowy zwykle zatrzymywał się około 100 metrów przed zbiorowym grobem, ale dwukrotnie zatrzymał się w odległości około 20 metrów od grobu. Jak nam opowiadali „dołowi”, w kabinie szofera znajduje się specjalny aparat z przyciskami, połączony dwiema rurami z wnętrzem samochodu. Kierowca (było ich dwóch, w dwóch samochodach gazowych, zawsze ci sami) naciskał przycisk i wysiadał z kabiny.
Wkrótce potem dobiegały z wnętrza krzyki, rozpaczliwe szlochy i łomotanie w ściany. To trwało około piętnastu minut, po czym kierowca wracał do kabiny, gdzie świecił elektryczną latarką przez szybę do środka, by sprawdzić, czy wszyscy są już martwi, i podjeżdżał samochodem na odległość około 6 metrów od grobu. Po dodatkowych pięciu minutach postoju „Bykowiec” (komendant SS) rozkazywał czterem „dołowym” otworzyć drzwi. Buchał ostry zapach gazu. Odczekawszy znów około pięciu minut, „Bykowiec” wrzasnął: „Ihr Juden, geht tefilin legen” [Żydzi, kłaść tefilin], co oznaczało: wyrzucać zwłoki. Leżały one splątane, w brudzie własnych odchodów, wyglądały jakby dopiero co ułożone do snu, bez bladości policzków, z naturalną barwą skóry. Ciała były jeszcze ciepłe, tak że „dołowi”, jak nam mówili, ogrzewali się przy zwłokach.
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
9 stycznia
Trzeciego dnia robota przebiegała w sposób szczególnie okrutny i ciężki. [...] „Bykowiec” szalał. Podczas roboty udało nam się nieco zbliżyć do ośmiu „dołowych”. [...] Kiedy nie było wiele roboty (w tym momencie ich tak nie popędzano), Gerszon Praszker, stojąc w głębi grobu, wyciągnął modlitewnik, nakrył dłonią odkrytą głowę i odmówił modlitwę. Około jedenastej odezwali się do nas: „Giniemy straszną śmiercią, niechby to było odkupieniem za naszych bliskich, za cały naród. Więcej już nie zobaczymy świata”. [...] Skończyliśmy o wpół do szóstej. Jak zwykle, zabito owych ośmiu. [...]
10 stycznia
Około jedenastej zjawiło się pierwsze auto z ofiarami żydowskimi. Ofiary: mężczyźni, kobiety i dzieci — były w samej bieliźnie. Kiedy wyrzucano je z samochodu, podchodzili dwaj cywilni Niemcy i dokonywali dokładnej rewizji zwłok w poszukiwaniu kosztowności. [...] Dopiero po zjawieniu się tego żydowskiego transportu, wybrani zostali „dołowi”, jak zwykle — ośmiu. W transporcie byli Żydzi z Kłodawy, co stwierdził Gecel Chrząstkowski, sam kłodawianin. Po uporaniu się z tym pierwszym samochodem, „dołowi” wrócili do poprzedniej roboty, to jest do zakopywania zwłok. O wpół do drugiej było już drugie auto. W pewnym momencie Ajzensztab, również kłodawianin, zaczął cicho płakać, mówiąc, że nie ma już po co żyć, zobaczył bowiem, jak zakopywano zwłoki jego żony i 15-letniej jedynaczki.
Chełmno nad Nerem
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Tego dnia popędzano nas ze szczególnym bestialstwem. Nie pozwolono odczekać, by po otwarciu auta z ofiarami gaz się ulotnił. [...] Zaraz po pierwszym aucie przybyło drugie, a przed dwunastą było już trzecie. Kiedy poszliśmy na obiad, a owych ośmiu jeszcze pozostało w dole, by zakończyć partię, nadjechała czarna limuzyna, z której wysiadło czterech oficerów SS. Wysłuchali raportu „Bykowca”, ściskali mu dłoń z wielkim uznaniem. Dając wyraz swemu zadowoleniu, „Bykowiec” jeszcze raz skatował „dołowych”. Po odjeździe esesmanów ósemka „dołowych” też zabrała się do swego obiadu: gorzkiej kawy i zamarzniętego chleba. Około pierwszej nadjechało dalsze auto z ofiarami. Tego dnia, a pracowano do godziny szóstej, pochowano dziewięć aut, każde przywiozło 60 Żydów, razem przeszło 500 ofiar z Kłodawy.
W pewnej chwili mój kolega, Gecel Chrząstkowski, poznał swego 14-letniego syna, którego wrzucono do grobu.
Chełmno nad Nerem, 12 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
O ósmej rano byliśmy już przy wykopach. O dziesiątej nadjechało pierwsze auto z ofiarami z Izbicy. Do dwunastej zdołano obrobić trzy szczelnie wypchane auta. Z jednego z tych aut wyciągnięto ciało cywilnego Niemca. Był to jeden z kucharzy. Prawdopodobnie zauważył, że jeden z Żydów ma jakąś kosztowność, pobiegł więc za nim do auta, chcąc ją zrabować. W tym momencie jednak zatrzaśnięto drzwi. Jego krzyki i wrzaski puszczono mimo uszu i oto został uduszony razem z innymi. Zaraz potem, jak go wyciągnięto z auta, nadjechał specjalny wóz z pałacu z sanitariuszem. Zwłoki zawieziono z powrotem. Niektórzy mówili, że go zatruto celowo i że zatruje się wszystkich Niemców z załogi, by nie było świadków zbrodni.
[...] Tego dnia jedno z aut przez pomyłkę podjechało tak blisko do wykopu, że słyszeliśmy stłumione krzyki i rozpaczliwe wołanie oraz walenie w drzwi. Przed końcem pracy zastrzelono sześciu spośród „dołowych”. Przekroczywszy próg piwnicy, wybuchnęliśmy gorzkim płaczem. Po kolacji odprawiliśmy modły wieczorne i odmówiliśmy Kadisz. Spaliśmy kamiennym snem do rana.
Chełmno nad Nerem, 14 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Muszę jeszcze raz opisać całą okropność obszukiwania zwłok. Wyobraźcie sobie taką scenę. Ze spiętrzonego stosu ofiar ciągnie Niemiec trupa w jedną stronę, a drugi — w inną. Ogląda się szyje kobiet — czy nie ma złotych łańcuszków, a jeżeli są, zrywa się je od razu. Z palców ściąga się obrączki. Złote zęby wyrywa się z ust obcęgami. Potem ustawia się trupa, rozsuwa mu nogi i kładzie rękę do jego kiszki stolcowej. Ze zwłokami kobiet robi się to samo od przodu. Choć działo się tak każdego dnia i przez cały czas, za każdym razem burzyło to krew w żyłach i doprowadzało do wściekłości.
Podczas obiadu doszła mnie smutna wiadomość, że moi kochani rodzice i mój brat leżą już w grobie. O pierwszej byliśmy znów przy robocie. Starałem się podejść bliżej do zmarłych, by po raz ostatni przyjrzeć się moim najbliższym. Oberwałem przy tym zamarzniętą grudą ziemi od „dobrodusznego” Niemca z fajką, a „Bykowiec” do mnie strzelił. Nie wiem, czy nie chciał trafić, czy też nie udało mu się, dość iż ocalałem. Nie zważając na mój ból, pracowałem bardzo szybko, aby zapomnieć choć na chwilę o strasznej stracie. Zostałem sam, osamotniony na świecie jak kołek. Z mojej rodziny, która liczyła sześćdziesiąt osób, jestem jedynym żyjącym.
Chełmno nad Nerem, 15 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
W robocie nowi łódzcy grabarze zostali strasznie pobici przez „Bykowca”. Miały to być „wskazówki”, jak pracować. Około dziesiątej przybyło pierwsze auto. Do pierwszej pogrzebaliśmy cztery transporty. Wszystkie ofiary pochodziły z Łodzi. Z ich wychudzenia i podług tego, jak ich ciała pokryte były ranami i wrzodami, poznawało się łódzki głód. Współczuliśmy im, mówiąc, że tak długo cierpieli w getcie i głodowali, aby tylko przetrwać ciężkie czasy, a teraz skończyli taką straszną śmiercią. Zmarli niewiele ważyli. [...]
Po obiedzie „Bykowiec” znów wypił butelkę wódki i znów bestialsko katował. W tym czasie pogrzebaliśmy cztery dalsze transporty. W końcu zastrzelono siedmiu grabarzy. Od tego dnia zaczęto polewać groby chlorkiem, gdyż czuło się silny odór rozkładających się ciał.
Chełmno nad Nerem, 16 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Przed odejściem do robót odmówiliśmy modlitwę — spowiedź przedśmiertną. Tego dnia pogrzebaliśmy siedem szczelnie wypełnionych aut z łódzkimi ofiarami. Po obiedzie przybyło pięciu esesmanów, oficerów, którzy przyglądali się temu procederowi. O piątej, przed zakończeniem roboty, nadjechał samochód osobowy z rozkazem, by zastrzelić szesnastu ludzi. Przypuszczaliśmy, że była to kara za ucieczkę Abrama Roja (uciekł w piątek o dziesiątej wieczorem). Wybrano szesnastu ludzi, kazano im ułożyć się warstwami po ośmiu twarzą do zwłok i z karabinów maszynowych przestrzelono głowy.
Chełmno nad Nerem, 17 stycznia
Archiwum Ringelbluma. Dzień po dniu Zagłady, red. Marta Markowska, tł. z jidysz Sara Arm, Ośrodek KARTA, Dom Spotkań z Historią, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2008.
Ci, co przeżyli piekło hitlerowskich obozów zagłady, postanowili unaocznić światu te straszliwe zbrodnie, pozostawiając ich trwałe świadectwo w postaci przekształcenia b. oświęcimskiego obozu w wielkie muzeum martyrologii narodów, zgodnie z naczelnym hasłem byłych więźniów: nigdy nie zapomnieć! Aktualna też stała się sprawa ścigania zbrodniarzy spod znaku trupiej czaszki, a następnie postawienie ich przed sądem, udowodnienia winy i przykładowego ukarania.
Katowice, 8 kwietnia
Andrzej Konieczny, Jan Zieliński, Pierwsze sto dni, Katowice 1985.